Wspomnienie uderzyło go ciepłem. Bergamo. Ulica wykładana starym, nierównym brukiem. Usadził się na kamiennym murku – chłodnym, szorstkim kontrapunkcie dla palącego dnia, pozwalając, by piaskowiec przejął jego ciężar. Z tej wygodnej pozycji, jego wzrok padł na nią.
Nie musiała nic mówić. Jej ruch był płynny, niemal rytualny. W cieniu muru, gdzie włoskie słońce rzucało ostre, złote plamy, klęknęła przed nim. Ten gest, choć uległy, emanował drapieżną, nienasyconą pewnością.
Ona, ubrana w zwiewną, letnią tkaninę, przyjęła go w usta. W promieniach gorącego włoskiego słońca wszystko wydawało się ostrzejsze – smak jej wilgotnych, gorących ust był intensywniejszy, niż zapach dzikiej bazylii. Klęczała, pochłaniając go z pasją, a on patrzył w dół, na piękny kontrast jej jasnej skóry na tle starego kamienia. Był to sekretny spektakl odgrywany na oczach śródziemnomorskiego nieba – akt tak doskonały i bezwstydny, że stał się dla nich esencją całego tego, przesyconego żarem, wyjazdu.