Trochę za duża jestem, żeby płakać po wakacjach, a jednak zawsze w ich ostatni dzień nastrój mi siada. Pewnie to pamiątka po czasach edukacji, chociaż wówczas słowo wakacje znaczyło zupełnie coś innego. Kojarzyło się z wolnością, szaleństwem, słońcem, wypadami co chwile nad morze - od rana plaża, a pod wieczór gwar w kafejkach na promenadzie i tym dreszczykiem ekscytacji o to, co jeszcze przyniesie wieczór i noc.
Chociaż już dawno dorosłam, to strasznie ciężko wracało mi się z urlopu w tym roku. Bardzo nie lubię tego momentu, w którym z "trybu plaża" trzeba przestawić się na "tryb miejskiego zajobu" z kołowrotkiem dom - praca, dom - praca... i niedobory czasu na cokolwiek innego. Nic to, jeszcze klika chłodniejszych dni i człowiek przywyknie. Zostają przecież weekendy, żeby odreagować 😈 Tak więc Miłego weekendu Kochani 💋