(...) nie rozbierała się, tylko rozchełstała bluzkę, ściągnęła w dół stanik, odsłaniając piersi, i zadarła spódnicę wysoko, aż do bioder, obnażając krocze, majtek nie miała, tylko pas do pończoch. Jakby zeszła z kartonów Egona Schielego. A ja patrzyłem nie na nią samą, (...) to nie ona przede mną siedziała, to nie ta niby-artystka, muza i bachantka, menada, o której Witkacy kiedyś mówił mi, że jest ona świętą kurwą i że po żadnym ciele szampan nie płynie tak jak po jej ciele, więc nie ona przede mną siedzi, tylko siedzi przede mną stężona kobiecość, nie cień idei kobiecości, którym jest każda kobieta, lecz kobiecość sama w sobie, od stężenia przyjmująca kształt cielesny.