Mówią, że dobre spotkanie zaczyna się od spojrzenia. Moje zazwyczaj zaczynają się od uśmiechu… a kończą różnie – czasem przy śniadaniu, czasem na stole, czasem przy trzecim orgazmie. Twoim, oczywiście.
Nie jestem dla każdego. Ale jeśli wiesz, że najpierw uwodzi się słowami, potem spojrzeniem, a dopiero na końcu dłonią – mamy dobry punkt wyjścia.
Szukam kobiet i par, które nie potrzebują wprowadzenia. Które lubią, gdy rozmowa jest grą, a gra... preludium do nocy. Mam doświadczenie – zarówno z kobietami, jak i parami. Prywatne spotkania, imprezy klubowe, wyjazdy, szybkie poranki, długie noce. Lubię, kiedy kobieta nie pyta, czy może – tylko wie, że chce.
Czasem Warszawa, czasem Polska, czasem jeszcze dalej – ale wszędzie jestem dokładnie tam, gdzie trzeba.
I tak, to prawda, moje palce mają własne CV. Są czułe jak szept, dokładne jak chirurg, szybkie jak Twoje tętno tuż przed... no właśnie.
Sex. Ale nie każdy. Taki, w którym oddech robi się płytszy jeszcze zanim się dotkniemy.
Taki, który zaczyna się przy stoliku w barze, kiedy Twoje kolano dotknie mojego.
Taki, w którym jęk miesza się ze śmiechem, a napięcie z rozkoszą.
Lubię powolne rozbieranie – niekoniecznie z ubrań.
Lubię, gdy kobieta patrzy mi w oczy i mówi „więcej”.
Lubię, gdy facet obserwuje i nie wie, czy bardziej mu się to podoba, czy zazdrości.
Nie lubię, gdy wszystko dzieje się od razu.
Gdy ktoś chce mnie mieć, zanim mnie naprawdę poczuje.
Gdy rozmowa jest tylko wymianą słów, a nie rozbieraniem – warstwa po warstwie – aż do ostatniego drżenia w głosie.
Nie lubię, gdy kobieta przestaje być kobietą, a staje się tylko ciałem.
Bo to nie nogi sprawiają, że chcę je rozchylić. To spojrzenie.
Nie biodra mnie kręcą, tylko to, jak nimi zatańczy przy ścianie, zanim jeszcze dotknę jej karku.
Nie język, którym mówi „jestem grzeczna”, tylko ten, którym potem błaga, bym nie przestawał.
Nie lubię przewidywalności. Seksu bez napięcia. Ciał bez głodu.
Nie kręci mnie sztuczność – ani w słowach, ani w dotyku.
Nie lubię, kiedy ktoś myśli, że wszystko już przeżył.
Jeszcze nie. Ze mną dopiero się zacznie.
Nie lubię, kiedy kobieta udaje, że nie ma fantazji.
Mam dość by je z niej wyjąć. Czasem jednym pytaniem.
Czasem jednym palcem.
Podróże – tam, gdzie nikt mnie nie zna… lub dobrze pamięta. Hotelowe lustra, klik zamykanych drzwi, nowe jęki – każde inne, każde zostaje pod skórą.
Książki – bo rozbieram słowem, zanim dotknę. Lubię, gdy napięcie rośnie, a rozładowanie przychodzi długo po przecinku. Fantazje? Zaczynają się w głowie.
Filmy – tło do dotyku, spojrzeń w ciemności, dłoni na udzie. A potem nasza scena – bez kamer, ale z lepszym zakończeniem.
Rozmowy – o tym, co cię rozpala, czego jeszcze nikt nie zrobił. Czasem jedno zdanie wystarczy, bym wiedział, gdzie cię dotknąć.
Ludzie – odważni, głodni, z błyskiem w oku i bez wstydu w duszy. Tacy, którzy nie pytają „czy wypada”, tylko „kiedy?”.
Wysoka. Nie tylko na profilu.
Lubię ruch. W tańcu, w łóżku, między udami.
Lubię napięcie – najpierw w powietrzu, potem między palcami.
Czasem delikatnie, czasem brutalnie pięknie – zawsze z wyczuciem.
Nie jestem dodatkiem do wieczoru, tylko jego kulminacją.
Potrafię słuchać, ale lepiej słyszę westchnienia.
Potrafię mówić, ale wolę, gdy Ty nie możesz.
Uwielbiam, gdy kobieta drży mi pod dłońmi, a facet patrzy, jak spełniam to, czego sam nie odważył się zapytać.
Nie chodzę na randki. Ja zostawiam wspomnienia, które wracają nocą.
I palce, których się nie zapomina.
Lubię muzykę, która nie gra – tylko dotyka.
Czasem jazz, który wlewa się do środka jak wino, miękko i powoli. Saksofon, który nie gra dźwięków, tylko jęki.
Tło do szeptu w uchu, do zsuwanych pończoch, do zębów na karku.
Ale bywa też mocniej – rytmy, które nie pytają, tylko biorą. Bas, który mówi Twoim ciałem, zanim ja to zrobię.
Nie mam jednego gatunku. Mam nastrój.
Lubię dźwięki, które rozbierają Cię zanim ja zdążę.
Muzyka, która nie kończy się po ostatniej nucie – tylko między Twoimi nogami.
Bo dobra piosenka to nie tło. To narzędzie.
I lubię, gdy mówisz po niej tylko jedno: „Jeszcze raz”.
Lubię filmy przy których się nie ogląda.
Koc, ciało przy ciele, dłoń, która z każdą minutą schodzi coraz niżej.
Obraz w tle, dźwięk z telewizora, a prawdziwa akcja dzieje się pod nim.
Nie muszę znać fabuły, jeśli znam Twoje westchnienie.
Lubię kino, które zaczyna się od dialogu, a kończy jękiem.
Takie, gdzie napięcie narasta powoli – jak palce sunące po brzuchu.
Nie chodzi o gatunek. Chodzi o to, z kim i jak.
Bo najlepszy seans to ten, po którym trzeba zmienić pościel.
A jeśli dobrze zagramy... może nie zdążymy dotrzeć do napisów końcowych.
Lubię książki, które wciągają wolno, ale zostawiają mokre ślady w pamięci.
Takie, gdzie napięcie rośnie z każdą stroną, a finał zostawia Cię bez tchu.
Sapkowski – bo fantasy może być bardziej erotyczne niż niejeden romans.
Wiedźmin, Yennefer, Triss – namiętność, intryga, magia i ból. Wszystko, co dobre.
Lubię bohaterki, które nie są grzeczne. I bohaterów, którzy nie pytają, czy mogą.
Nie szukam moralnych opowieści. Szukam emocji, mroku, pragnienia, ryzyka.
Czytam, żeby poczuć.
Bo dobra książka to taka, po której nie masz siły sięgnąć po następną.
Albo robisz to dopiero wtedy, gdy znowu możesz chodzić.
„Znalazła to, czego szukała — emocję: poczucie winy, lęku i bólu. Jego bólu. Przeżyła go, podnieciła się nim i nie mogła zapomnieć. A czym jest ból, zrozumiała dopiero wtedy, gdy zapragnęła go znowu. Na krótko. Na chwilę. Ale być.”
– Andrzej Sapkowski, „Krew elfów”
„Czasem wystarczy jedno spojrzenie, by wiedzieć, jak będzie smakować czyjś jęk.” - mój własny
„Nie pragnę ciała. Pragnę tego momentu, w którym przestajesz kontrolować oddech.” - mój własny
„Magia istnieje. Czasem ma imię. Czasem paznokcie. Czasem tylko głos.” - mój własny
Serwis przeznaczony tylko dla osób dorosłych. Klikając "Rozumiem" potwierdzasz, że masz ukończone 18 lat. Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług.